To nie koniec publicznej wojny Grażyny Szapołowskiej z Janem Englertem. Wręcz przeciwnie, obawiamy się, że dopiero teraz się zacznie... W wywiadzie udzielonym dzisiejszemu Faktowi aktorka twierdzi, że od początku konsultowała z dyrektorem Teatru Narodowego swój udział w _**Bitwie na głosy**_ i uprzedzała, że mogą być konieczne zmiany w grafiku przedstawień. Mało tego - utrzymuje, że kiedy sytuacja stała się naprawdę napięta, w rozmowy między nią a dyrektorem placówki włączyła się TVP, składając mu niecodzienną propozycję.
Dyrektor Englert doskonale znał sytuację, ale do ostatniego momentu zwlekał i sprzedawał bilety oraz wejściówki na spektakl, o którym od dwóch miesięcy wiedział, że nie może się odbyć z powodu mojego udziału w "Bitwie na głosy" - oskarża swojego byłego szefa aktorka. Nigdy bym nie podjęła decyzji o udziale w programie telewizyjnym, gdybym wiedziała, że koliduje to z moimi obowiązkami na etacie. Dlatego też dokładnie sprawdziłam terminy i okazało się, że sześć sobót mam całkowicie wolnych. 2 kwietnia zaplanowany był występ Teatru Narodowego na festiwalu "Interpretacje" w Katowicach. Przez chwilę nawet nie wahałam się, ponieważ wiedziałam, że jest to prestiż dla całego teatru, wtedy więc nie wzięłam udziału w "Bitwie na głosy", o czym zawczasu uprzedziłam producentów programu. Tylko 9 kwietnia pojawił się problem. Telewizja Polska zaproponowała, że wykupi przedstawienie, dlatego zdecydowałam się podpisać umowę**.**
W Teatrze Narodowym właściwie nie ma miesiąca, w którym dyrekcja nie zmieniałaby terminów i godzin spektakli. Dlaczego w tym przypadku dyrektor nie mógł dokonać tylko jednej zmiany, na przykład przesuwając spektakl na wcześniejszą godzinę? Pamiętam sytuację, kiedy spektakl zaczynał się nawet o 16, bo koleżanka aktorka miała wieczorem inne zobowiązania.
_**Dyrektor wyrzucił asystentkę produkcji "Bitwy na głosy" ze swego gabinetu**_ - wspomina Szapołowska. A TVP na piśmie zaproponowała pokrycie wszelkich kosztów odwołanego spektaklu łącznie z wypłatą honorariów aktorskich i wykupieniem całej puli biletów! Jest na ten temat stosowne pismo.
Szapołowska jest przekonana, że Englert już dawno się na nią uwziął, czekał tylko na stosowny moment, by "wykonać wyrok". Innych członków zespołu, których telewizyjne zobowiązania wymagały zmian w harmonogramie przedstawień, traktował podobno ze znacznie większą wyrozumiałością. Aktorka wspomina oględnie o "aktorach biorących udział w programie _**Gwiazdy tańczą na lodzie**_. Domyślamy się, że ma na myśli Beatę Ścibakównę, prywatnie żonę Jana Englerta.
Może nikt nie spodziewał się, że jedna z koleżanek pracujących w Teatrze Narodowym tak daleko zajdzie w tym programie - dodaje złośliwie aktorka. Nie boję się głośno mówić o stosowaniu podwójnych standardów. Moja rola w "Tangu" Mrożka jest dość duża, ale można było przygotować zastępstwo przez ostanie dwa miesiące. Bywały sytuacje, że dyrektor był w stanie przygotować dublerkę w trzy dni.
Nie rozumiem, dlaczego przez długi czas nie było żadnej odpowiedzi na prośby moje i telewizji, a jedyną reakcją na tę sytuację jest wywieszenie pod koniec marca na tablicy ogłoszeń w teatrze górnolotnie brzmiącego "Kodeksu etyki pracownika Teatru Narodowego", na który teraz dyrektor Englert się powołuje. Moja prośba była jednak złożona o wiele wcześniej, niż ogłoszenie tego regulaminu. Teatr Narodowy ma zasadę, że pełna gotowość zespołu jest wyznaczona na 30 minut przed rozpoczęciem przedstawienia. Tej gotowości nie było, bo poprzedniego dnia, z braku wyboru, wystąpiłam o urlop na żądanie. Inni koledzy nie przebrali się w kostiumy, ale dyrektor Englert przygotował się tak, jakby za chwilę miał występować i w teatralnym stroju odegrał scenę odwoływania spektaklu przed publicznością. Jak to nazwać? Wykonano na mnie publiczny wyrok na oczach widzów. On chciał linczu, co potwierdził zwalniając mnie dyscyplinarnie cztery dni później.
Zdaniem Szapołowskiej nie tylko dokonano na niej "publicznego linczu", ale również dyrektor wprowadził ją w błąd, dając do zrozumienia podczas rozmowy w cztery oczy, że sprawa zostanie rozwiązana kulturalnie. A potem niespodziewanie zmienił zdanie. Aktorka zdaje się być przekonana, że zaplanował to wszystko wcześniej.
Rozmowa z dyrektorem Englertem była bardzo miła i nawet bardzo kulturalnie poinformował mnie o swej decyzji o zwolnieniu mnie. Ale zostałam zaskoczona, że zwolnił mnie dyscyplinarnie! Szczerze powiedziałam mu więc, że muszę wystosować oświadczenie do prasy na ten temat, bo z moim dorobkiem nie mogę sobie pozwolić na takie traktowanie. Zaraz potem on udzielił wywiadu. Jeszcze nie wiem, ale adwokat namawia mnie, aby iść z tym do sądu pracy. Dlaczego pozostali koledzy aktorzy, a także sam dyrektor mogą grać w innych miejscach, a ja nie?
Uważacie, że rzeczywiście wiarygodność Englertowi odbiera fakt, że sam uczestniczył w jednym z odcinków Gwiazdy tańczą na lodzie, wspierając swoją żonę?